A to jest możliwe! Pomyśl, czy nie warto mieć stałego spowiednika, który będzie potrafił pomóc Ci w pokonaniu tego grzechu. Dlaczego onanizm jest grzechem? Ponieważ jest czynem wypływającym z egoizmu, który jest przeciwstawnym wobec miłości, którą Bóg zaszczepił w Twoim sercu.
Czy grzechem jest Tutaj są dyskusje na temat wiary. Masz jakieś pytania dotyczące nauki Kościoła, na temat chrześcijaństwa, sekt, wiary, a także komentarz na temat jakiegoś tekstu z mojej stronki?
Kościół katolicki jednoznacznie mówi, iż masturbacja jest grzechem, gdyż organizm właśnie za pomocą polucji nocnych pozbywa się nadmiaru spermy. Tym właśnie odpiera argument osób popierających onanizm, iż jest to naturalny sposób na zapobieganie zalegania płynów ustrojowych. Zobacz 12 odpowiedzi na pytanie: Czy nocne polucję
Grzechem jest natomiast brak gotowości do potomstwa, gdyż jest to wbrew istocie małżeństwa. Innymi słowy: można odmówić współżycia, które ma na celu tylko zaspokojenie pożądliwości, ale nie można odmówić współżycia, którego celem jest potomstwo. Sprawa jest oczywiście delikatna i wymaga wzajemnego zrozumienia i szacunku
cO5c. Choć dziś dziennikarze chętnie piszą o „seksualnej rewolucji" w Kościele dokonanej przez o. Ksawerego Knotza OFM Cap., panuje powszechna zgoda co do tego, że rewolucyjna jest przede wszystkim forma i medialność tego przekazu. List, 7-8/2009 Choć dziś dziennikarze chętnie piszą o „seksualnej rewolucji" w Kościele dokonanej przez o. Ksawerego Knotza OFM Cap., panuje powszechna zgoda co do tego, że rewolucyjna jest przede wszystkim forma i medialność tego przekazu. Treść bowiem - o czym świadczy imprimatur- zgodna jest z oficjalną nauką Kościoła: wszak nikt nie zakwestionuje dziś chrześcijańskiej pełnoprawności pożycia małżeńskiego, nikt przy zdrowych zmysłach nie nazwie go grzechem! A jednak…Śledząc, jak kształtowała się teologia małżeństwa w Kościele od późnej starożytności po kres średniowiecza, możemy zauważyć, że afirmacja małżeńskiej seksualności była początkowo bardzo daleka od więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną" (Rdz 1,27-28). Czym są te słowa pierwszego opisu stworzenia człowieka, jeśli nie afirmacją miłości małżeńskiej wraz z jej wymiarem fizycznym? A jednak pouczenie to interpretowano w egzegezie patrystycznej IV i V w. w sposób czysto alegoryczny, łącząc je z nakazem misyjnym: Idźcie i nauczajcie wszystkie narody. Nawet gdy ok. V w. zaczęto je interpretować również dosłownie, nie zmieniło to w niczym powszechnego - tak u Ojców Kościoła, jak i w średniowieczu - przekonania, że w raju Adam i Ewa żyli w czystości. Święty Jan Chryzostom formułuje to w następujący sposób: „Małżeństwo zostało ustanowione po grzechu pierworodnym, jako pocieszenie wobec śmierci, by człowiek, który dziś musi umrzeć, mógł się uwiecznić w swych potomkach"1. Inni, ze św. Hieronimem na czele, są bardziej rygorystyczni; ich zdaniem rozmnażanie płciowe - a wraz z nim i popęd seksualny - jest karą za grzech pierworodny: w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swepragnienia (Rdz 3,16).„zło konieczne"Małżeństwo jest więc następstwem zła i choćby z tej przyczyny samo jest złem, aczkolwiek - co z bólem godzą się przyjąć ascetyczni teolodzy - jest to zło konieczne czy też mniejsze zło. Stworzona przez św. Augustyna teologia małżeńska Kościoła, w dużej mierze obowiązująca do dziś, opiera się na obrazie małżeństwa z I Listu do Koryntian św. Pawła, nadającym bezwzględny prymat dziewictwu: dobrze jest człowiekowi nie łączyć się z kobietą. Ze względu jednak na niebezpieczeństwo rozpusty niech każdy ma swoją żonę, a każda swojego męża (7,1-2). Jedyną racją bytu tej instytucji - dalekiej jeszcze od sakramentu - było zatem zdyscyplinowanie żądzy ciała i zamknięcie ludzkiej seksualności w ściśle określonych i dobrze strzeżonych granicach: jeśli nie potrafiliby zapanować nad sobą, niech wstępują w związki małżeńskie. Lepiej jest bowiem żyć w małżeństwie, niż płonąć (1 Kor 7,9). Lepiej, co nie znaczy, że dobrze: św. Augustyn nie ma wątpliwości, że dobrem właściwym jest stan jednak człowiek niezdolny do oparcia się chuci decyduje się na owo mniejsze zło i wstępuje w związek małżeński, nie oznacza to, że może odtąd bez poczucia winy oddawać się przyjemności pożycia z małżonką. Z tą przyjemnością sprawa jest bowiem jeszcze bardziej problematyczna niż z małżeństwem. Z jednej strony św. Paweł jasno nakazuje chrześcijanom aktywne pożycie małżeńskie: Nie unikajcie jedno drugiego, chyba że na pewien czas, za obopólną zgodą, by oddać się modlitwie, potem zaś wróćcie do siebie, aby - wskutek niewstrzemięźliwości waszej - nie kusił was szatan (1 Kor 7,5), a nawet ustanawia debitum coniugale (łac. małżeńskie obowiązki): Mąż niech oddaje powinność żonie, a żona mężowi (7,3) (średniowieczne sądy kościelne będą potem prawnie rozstrzygać skargi małżonków dotyczące niedopełnienia owych obowiązków). Z drugiej strony nawet zdyscyplinowane w małżeństwie pożądanie nie przestaje być pożądaniem, nie traci więc zasadniczo negatywnego charakteru. Św. Augustyn, tak jak św. Paweł, akceptował akt płciowy w małżeństwie, choć jako ściśle podporządkowany celowi prokreacji i obwarowany licznymi zastrzeżeniami mającymi chronić przed pożądliwością: „Czym innym jest małżeństwo służące jedynie posiadaniu dzieci, co wyklucza wszelki grzech, czym innym szukanie w małżeństwie rozkoszy seksualnej z własną żoną, co jest wciąż tylko grzechem powszednim". Tertulian wypowiadał się już bardziej radykalnie: „Podstawą małżeństwa i podstawą rozpusty jest ten sam akt. Dlatego mężczyzna postępuje najlepiej, jeżeli nie tyka kobiety" (De exhortatione caritatis3). Najza-cieklejszy w swych atakach na małżeństwo św. Hieronim pisał z kolei: „Małżonkowie żyją niczym bydło, a spółkowanie z kobietami upodabnia mężczyzn do świń i innych nierozumnych bydląt" (Adversus Jovinianum). Wreszcie, wielki XII-wieczny teolog, Hugon od św. Wiktora, stwierdził wprost: „Obcowanie rodziców nie odbywa się bez cielesnego pożądania (libido), a zatem poczęcie dziecka nie odbywa się bez grzechu".do czego służy ta kobieta?Z całą stanowczością należy jednak zaznaczyć, że negatywne postrzeganie cielesności nie zrodziło się wraz z chrześcijaństwem. Kościół jest spadkobiercą starożytnego antyfeminizmu, a także filozoficznych, zwłaszcza platońskich nurtów, głoszących prymat ducha nad ciałem i wzgardę dla cielesności. Chrześcijaństwo przydaje cielesności jedynie teologiczną konotację grzechu. Tradycja grecka i rzymska znała nawet swoistą formę celibatu wśród elit, wyrażającą się w niechęci do prokreacji. We wczesnym chrześcijaństwie spadkobiercami tej tradycji stała się elita klerykalna (niższe poziomy kleru celibat objął bowiem dopiero od XI w.), stosująca abstynencję seksualną, i to jej w udziale przypadło kształtowanie teologii moralnej małżeński nie przestaje zatem być grzechem, a w najlepszym razie jest nieczystością (niesłychanie częste są metafory brudu, zbrukania itp. w odniesieniu do pożycia małżonków), nawet jeśli służy prokreacji. Niemniej jednak prokreacja jest konieczna. Dla św. Augustyna konieczność ta wynika logicznie z Księgi Rodzaju (2,18): Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc. Mizoginiczny teolog tak rozumuje: „Nie wiem, do jakiej pomocy mężczyźnie została stworzona kobieta, jeśli wykluczymy cel prokreacji. Jeśli kobieta nie została dana mężczyźnie do pomocy w rodzeniu dzieci, w takim razie do czego? Może do tego, by razem uprawiali ziemię? W takim razie lepszą pomocą dla mężczyzny byłby mężczyzna. To samo tyczy się pociechy w samotności: o ileż przyjemniejsze jest życie i rozmowa, gdy mieszkają z sobą dwaj przyjaciele niż mężczyzna i kobieta!" (De genesi ad litteram,IX, 5-9).towar reglamentowanyProkreacja jest więc jedynym uzasadnieniem małżeństwa. Jest również obowiązkiem, co w średniowieczu podkreślano szczególnie mocno, by dać odpór rozmaitym herezjom czerpiącym z tradycji orfickiej i zaciekle zwalczającym prokreację. Należało zaludnić ziemię, by następnie wypełnić niebo chrześcijańskimi duszami. Jak pisze Duns Szkot: „Wszechmocny nakazał prokreację dla zrównoważenia upadku aniołów". Dlatego zbrodnią są wszelkie próby przeciwdziałania jej - a są nimi w równej mierze antykoncepcja (stosowana już w starożytności), onanizm, stosunki przerywane i przerywanie ideałem jest jednak prokreacja bez odczuwania przyjemności seksualnej. Pisze św. Hieronim: „Kto nadmiernie miłuje swoją żonę, pogrąża się w cudzołóstwie, a z żony swej czyni ladacznicę", a jego słowa powtarzają w średniowieczu Alain z Lille, św. Bernard i inni. Kościół podejmuje próby skodyfikowania pożycia cielesnego małżonków przez poddanie go ścisłej reglamentacji. Wstrzemięźliwość miała obowiązywać już od dnia poprzedzającego niedzielę i dzień świąteczny (no i oczywiście w samo święto!), w środy i piątki, w Wielkim Poście, Adwencie, przed świętem Podwyższenia Krzyża etc. Ambitnym pobożnym małżonkom pozostawało w skrajnych przypadkach ok. 92 dni w roku, nie licząc okresów nieczystości kobiety! Pary, które nie przestrzegały liturgicznie nakazanej wstrzemięźliwości, mogły spodziewać się narodzin dzieci epileptycznych, trędowatych czy wręcz diabelskich. Tak mówi w swym kazaniu Cezary z Arles: „Trędowaci rodzą się zazwyczaj nie z mądrych rodziców, którzy zachowują czystość w stosownych dniach, a przede wszystkim z prostaków, którzy niezdolni są zapanować nad sobą". W środowiskach klasztornych od VI w. powstają penitencjały, swoiste katalogi grzechów i pokut, szczególnie wiele miejsca poświęcające sprawom seksu. Burchard z Wormacji, niemiecki kanonista z XI w. pisze z iście niemiecką precyzją o „nadużyciach małżeńskich": „Czy z twą małżonką, bądź z jakąkolwiek inną kobietą (sic), spółkowałeś od tyłu, na modłę psów? Jeśli to uczyniłeś, odbędziesz pokutę dziesięciu dni o chlebie i wodzie". Najwyraźniej uprawianie seksu w niedozwolonej pozycji jest grzechem poważniejszym niż cudzołóstwo. Dalej: „Czy obcowałeś z twą małżonką, gdy jawne już stało się poczęcie? Jeśli to uczyniłeś, odprawisz pokutę dziesięciu dni o chlebie i wodzie. (…) Czy zbrukałeś się ze swą małżonką w Wielkim Poście? Musisz pokutować przez czterdzieści dni o chlebie i wodzie albo złożyć dwadzieścia sześć soldów jałmużny. Jeśli zdarzyło się to, gdy byłeś pijany, będziesz odbywał pokutę dwudziestu dni o chlebie i wodzie". Święty Bernardyn ze Sieny piętnuje z kolei rozmaite formy pettingu, „dotyk ustami bądź dłonią".„czymże jest bowiem miłość?"W tym miejscu wypada zadać pytanie: „a jaka była praktyka?" Wymaganiom nie sposób było sprostać, dlatego nie traktowano ich bardzo poważnie, a ponieważ grzechem było jakiekolwiek pożycie, nie przejmowano się zbytnio wiernością małżeńską ani wstrzemięźliwością zalecaną duchownym: kwitła cudzołożna miłość dworna, zaś klerkowie spierali się z rycerzami o to, którzy są lepszymi kochankami. Andreas Capellanus, duchowny i teoretyk dwornej miłości, argumentuje w dość szokujący sposób: „Wystarczające jest, bym głosił mym wiernym Słowo Boże, gdy stoję przy ołtarzu. I tak, jeśli poproszę jaką niewiastę, by została mą kochanką, nie może ona mnie odprawić pod pretekstem, że jestem kapłanem. Co więcej, dowiodę wam niezbicie, iż lepiej do miłowania wybrać człeka duchownego niż świeckiego…". „Sąd miłosny" prowadzony na dworze Marii z Szampanii orzeka następująco: „Jest rzeczą oczywistą, że miłość nie może mieć miejsca w małżeństwie. Niewątpliwie małżonkowie mogą byćz sobą związani potężnym i nieograniczonym uczuciem, ale uczucia tego nie sposób utożsamić z miłością: nie taka jest jego definicja. Czymże jest bowiem miłość, jeśli nie szalonym pragnieniem namiętnego kosztowania ukrytych i sekretnych pieszczot?"Sytuacja zmienia się, ale bardzo powoli i opornie. Reformatorskie ruchy w Kościele od końca XI w. starają się schrystianizować małżeństwo, czyniąc zeń powoli instytucję religijną, a wreszcie jeden z sakramentów. W XII w. Piotr Abelard - który sam, jak wiadomo, nie hołdował ascezie - mówi odważnie: „Nie można nazywać grzechem naturalnej przyjemności ani też mówić o winie, gdy kto cieszy się przyjemnością, od której odczuwania nie może się powstrzymać. Bowiem od pierwszego dnia naszego stworzenia, gdy człowiek żył jeszcze bezgrzesznie w Raju, stosunkom małżeńskim i kosztowaniu wybornych potraw zawsze towarzyszyły przyjemne doznania. Sam Bóg tak naturę naszą stworzył" (Ethica 3). On również jednak mówi o „błogosławionej kastracji", która wyzwoliła go z „ohydztwa żądzy" (w małżeństwie!). Do Heloizy zaś zwraca się z takim pocieszeniem: „Szczęsna zamiana węzła małżeńskiego, gdy będąc wprzódy małżonką nędznego człowieka, otoś jest wyniesiona do łożnicy najwyższego Króla!".dziewica czy małżonkaCzęściowa rehabilitacja małżeństwa w XIII w., otwierająca małżonkom niedostępną dla nich do tej pory drogę do świętości, nie obejmuje również życia płciowego: Kościół zaleca dążącym do uświęcenia małżonkom, by po przyjściu dzieci na świat zrezygnowali z uprawiania seksu. Wyższość dziewictwa nie zostaje nigdy podana w wątpliwość. Biograf św. Julianny pisze: „Szczęśliwa dziewica! Nim zbrukały ją doczesne pieszczoty, poślubiona została Chrystusowi przez swą miłość". Podobnie wyraża się św. Bernard: „Szczęśliwi, którzy nie zbrukali swych szat i którzy chlubią się, wraz z Panią naszą, przywilejem dziewictwa" (Kazanie XLVI). W zbiorze kazań poświęconych Pieśni nad Pieśniami ów poetycki opis małżeńskiej miłości zostaje całkowicie pozbawiony swego literalnego znaczenia i jest odnoszony do doskonałości dziewictwa, podobnie jak cała mistyka nupcjalna (oblubieńcza). Po dziś dzień pozostajemy w orbicie tych pojęć. Czystość, w przenośnym znaczeniu, jest nadal synonimem abstynencji seksualnej. Podkreślony jest wieczysty charakter dziewictwa Maryi, który w najmniejszym stopniu nie wynika z Ewangelii -werset: [Józef] nie zbliżał się do Niej, aż porodziła Syna (Mt 1,25), opatrzony jest w Biblii Tysiąclecia przypisem, który mówi, iż autor Ewangelii „nie twierdzi, że Maryja nadal pozostała dziewicą, lecz i nie przeczy temu". Biblia poznańska komentuje wprost: „Wstrzemięźliwość Józefa trwała również po narodzinach Jezusa, ale Ewangelista nie zajmuje się już tym tematem". Skąd ten nacisk, jeżeli nie stąd, że na pożyciu małżeńskim nadal ciąży odium nieczystości?przełom?Przełom XIV i XV w. przynosi pewne rozluźnienie w kwestii seksualności. Dopuszczone stają się pieszczoty i uściski (bez wylania nasienia). Dionizy Kartuz, reagując na potrzeby coraz liczniejszej warstwy oświeconych świeckich, uznaje istotną wartość małżeńskiej miłości fizycznej, będącej już nie przeszkodą, a drogą ku wyższym etapom agape. Marcin Le Maistre i Jan Mair, XV-wiecz-ni nominaliści, sprzeciwiając się całej tradycji Kościoła, dążą do usprawiedliwienia rozkoszy seksualnej w stosunkach małżeńskich; kardynał Kajetan, dominikanin, przyznaje stosunkom małżeńskim pełne „uprawnienie", nie uznając ich nawet za grzech powszedni. Ten nurt liberalny trwa przez cały XVI w.: Dominik de Soto, Piotr Kanizjusz, doktorzy jezuiccy niestrudzenie dowartościowują fizyczną miłość, nie odrzucając rzecz jasna celu prokreacji. Kościół jednak nie znajduje się „na prostej" wiodącej do ojca Knotza. Na przełomie XVI i XVII w. wracają zasady augustyńskie: Europa protestancka przez rygoryzm dotyczący zachowań seksualnych chce podkreślić konieczność łaski, w katolickiej zaś jansenizm prowadzi do pedagogii rozpaczy. Kto wie zatem, co czeka nas po ojcu Knotzu…Teraz jednak, czytając podręcznik kapucyna, możemy mieć wrażenie, że oto wreszcie uporaliśmy się z odium ciążącym na małżeńskim pożyciu. Chociaż… gdy czytam fragment o tym, że „miłość męża do żony obliguje go, aby po swoim własnym zaspokojeniu pieścił jej wargi sromowe i łechtaczkę do czasu, aż osiągnie orgazm", mam niepokojące poczucie, że nie jesteśmy bardzo daleko od wyroku XII-wiecznego sądu kościelnego, który również obligował męża (pod groźbą pręgierza, to prawda, i bez doprecyzowania sprawy orgazmu) do współżycia płciowego z żoną przynajmniej raz w tygodniu… Mam wrażenie, że mamy tu do czynienia z podobnym pragnieniem kanonicznego niemal regulowania wszystkich, najdrobniejszych choćby kwestii związanych z pożyciem małżeńskim. Rodzi się we mnie obawa, że pozornie wychodząc naprzeciw oczekiwaniom nowych, bardziej wyzwolonych seksualnie chrześcijan, i zachęcając ich do otwartości na doznania erotyczne, w gruncie rzeczy gwałci się intymność małżeńską i skutek może być odwrotny do zamierzonego - a podobny do tego, który odnosiły zakazy i nakazy średniowieczne. Seks bowiem - szczególnie małżeński, jako otwarty na tajemnicę życia i niezdolny zredukować się do czysto technicznej gimnastyki - jest domeną, która szczególnie potrzebuje intymności i dyskrecji. Piosenkarka, która w wywiadzie promującym skandalizującą płytę mówi: „wkurzało mnie, że intymność jest w popkulturze tematem wstydliwym", pada ofiarą całkowitego pomieszania pojęć: słowo intimus oznacza „najbardziej wewnątrz znajdujący się, najtajniejszy, najgłębszy", z definicji jest więc czymś, co unicestwia się przez więc istnieje trzecia droga dla Kościoła, której wzór mogłaby dać Ewangelia: wyznaczając jasne reguły dotyczące ochrony życia i małżeństwa, zachowuje ona najdalej idącą dyskrecję i szacunek wobec małżeńskiego pożycia. Może zamiast zakazywać bądź nakazywać, zwrócić małżonkom wolność w przeżywaniu ich intymności?Joanna Gorecka-Kalita, historyk literatury, tłumacz z j. francuskiego
Odpowiedzi Astar odpowiedział(a) o 16:22 Z punktu widzenia prawa kanonicznego każdy onanizm jest grzechem. Z tego samego punktu widzenia jakikolwiek seks poza małżeński jest grzechem. Także nie powinno się współżyć w celu przyjemności, a tylk ow celu prokreacji, czyli spłodzenia potomka. W tym tonie byliśmy pouczani przez księdza podczas nauk przedmałżeńskich. Powiedział także, że kobieta nie powinna oczekiwać żadnej przyjemności podczas stosunku, a wszelkie pieszczoty są całkowicie zbędne, gdyż nie prowadzą do prokreacji. Tak samo traktowane są inne pozycje miłosne poza misjonarską oraz miłość francuska, hiszpańska itp. My się tym nie przejmujemy. Religia zawsze wszystko chrzani, wierze w boga chodzę do kościoła ale bez przesady...... taki rzeczy to moja sprawa a nie kościoła rubbish odpowiedział(a) o 18:29 Zależy jaką religię wyznajecie. Z tego co wiem to w niektórych odłamach hinduizmu to nie jest grzech ale w większości pozostałych religii to jest grzech. Ja jednak uważam że grzechem jest to co sami uważamy za grzech, zgodnie z naszym sumieniem. Żadne normy etyczne nie powinny ograniczać przyjemności czerpanych z życia. blocked odpowiedział(a) o 17:11 heeheh może i tak ale kto sie z tego spowiada xD Coelho odpowiedział(a) o 16:11 "Także nie powinno się współżyć w celu przyjemności, a tylko w celu prokreacji," Największa bzdura jaką słyszałem, współżycie ma nie tylko dążyć do prokreacji, ale również do przyjemności, którą mogą sobie dawać tylko mąż i żona (jest to jedno ze źródeł poświęcenia i ofiarowania miłóśći). Mam tu na myśli wiarę Katolicką. Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub
Temat "nauk" o. Knotz'a był tutaj już kilkakrotnie poruszany (poprzednie wpisy można znaleźć klikając w etykietę widoczną z boku po prawej, zwłaszcza tutaj ) i jest niestety nadal aktualny. Dopiero stopniowo poznaję rozmiar błędów i zgorszenia przez niego od wielu lat rozsiewanego i to widocznie przy milczącej akceptacji hierarchii kościelnej, która nie ingeruje i może nawet nie chce ingerować w sex-biznes tego kapucyna. Jego treści są proste i metoda jest perfidna: wolno wszystko, co nie jest jednoznacznie potępione przez oficjalne dokumenty po Vaticanum II, a jeśli jest potępione, to sexuolog-kapucyn tak wykręca i miesza swoim pseudopsychologicznym bełkotem, że z tego potępienia w sumie niewiele zostaje, choć on tych dokumentów otwarcie nie odrzuca. Równocześnie nie podaje źródeł swoich "mądrości" pseudoteologicznych, a są one na poziomie groteskowo-prymitywnym, tudzież oddziaływującym na wyobraźnię, zwłaszcza lubieżną jak tutaj (źródło od min 4:08): Przy okazji wykazuje elementarną ignorancję już chociażby odnośnie Pisma św., na które się powołuje, skoro mówi o polowaniu na zwierzynę w raju i spożywaniu mięsa. Wystarczy przeczytać pierwsze rozdziały Księgi Rodzaju, by wiedzieć, że po stworzeniu Pan Bóg polecił ludziom spożywać jedynie rośliny, a dopiero po potopie pozwolił także na spożywanie mięsa (więcej tutaj). Bardziej zasadniczym i perfidnym oszustwem jest już sprowadzenie miłości do wymiaru cielesno-sexualnego, jak tutaj (źródło od min 2:42): Tego typu połączenie fałszu zarówno co do źródeł teologicznych jak też zasad teologicznych prowadzi w sposób zrozumiały do potężnych fałszów we wnioskach praktycznych i tym samym do oszukiwania odbiorców, którzy od człowieka w habicie oczekują podania tego, co uczy Kościół, bądź co się teologicznie przynajmniej zgadza z tym nauczaniem. Dlatego na szczęście coraz więcej osób ma wątpliwości i szuka wyjaśnienia, jak tutaj: Zanim odpowiem wprost na pytanie, należy wskazać na zasady podawane przez katolicką teologię moralną (posługuję się znowu klasycznymi podręcznikami, podanymi już poprzednio). 1) gdy mężczyzna w akcie małżeńskim wycofuje się z łona niewiasty i wylewa nasienie poza nim 2) gdy mężczyzna w sposób mechaniczny uniemożliwia złożenie nasienia w łonie niewiasty, bądź gdy niewiasta przez środki chemiczne bądź w inny sposób uniemożliwia płodność złożonego w jej łonie nasienia. Jeśli onanizm odbywa się w sposób obopólnie zamierzony, tzn. jeśli małżonkowie współżyją z zamiarem wylania nasienia poza łonem, wówczas jest grzechem ciężkim, gdyż wówczas akt małżeński jest z założenia i w sposób planowy pozbawiony pierwszorzędnego celu jakim jest płodność. Jeśli odbywa się to bez zgody małżonki przez samego mężczyznę, wówczas mężczyzna grzeszy ciężko, a małżonka nie ma powinności w tym uczestniczyć. Od tak rozumianego onanizmu należy odróżnić przerwanie aktu małżeńskiego, jeśli ma to miejsce z nieprzewidzianej konieczności, np. dla uniknięcia zgorszenia, gdy ktoś staje się świadkiem aktu, a oczywiście nie powinien, ponieważ jest to akt intymny między małżonkami. Takie przerwanie nie jest grzechem, nawet jeśli by doszło do wylania nasienia. Nie ma grzechu także w innych przypadkach, gdy dochodzi do niezamierzonego wylania nasienia. Przerwanie aktu bez zgody drugiej osoby jest grzeszne, ale nie jest grzeszne przy obopólnej zgodzie, jeśli jest rozumy powód (rationabilis causa) niedokończenia aktu - np. obiektywna niemożliwość przyjęcia potomstwa w danym momencie - oraz nie ma niebezpieczeństwa wylania nasienia. Bezgrzeszność takiego aktu wynika z tego, że jest on w istocie tożsamy z pożądliwym kontaktem cielesnym, a taki kontakt jest moralnie dozwolony w małżeństwie. a) Gdy niewiasta świadomie zgadza się na taki akt, wówczas uczestniczy także w grzechu. b) Dozwolony jest jej udział wtedy, gdy nie zgodziła się świadomie oraz roztropnie napomniała męża do aktu prawidłowego. Nie musi jednak napominać, gdy nie spodziewa się możliwości poczęcia (czyli w dni niepłodne) lub gdy obawia się niebezpieczeństwa niezgody w małżeństwie czy cudzołóstwa męża. Teologowie katoliccy od encykliki Piusa XI Casti connubii (1930) są zgodni co do tego, że udział w onanistycznym akcie w sensie pierwszym, czyli bez antykoncepcji, nie jest wewnętrznie zły (intrinsece malum) i tym samym nie jest niedozwolony, ponieważ akt odbywa się w sposób naturalny, a tylko wylanie nasienia ma miejsce w sposób nienaturalny. Na tym właśnie polega istotna różnica między aktem onanistycznym a sodomickim: ten drugi odbywa się w sposób nienaturalny, co jest podstawą do negatywnej oceny moralnej (szerzej tutaj). Także radość z odbytego aktu onanistycznego nie musi być grzechem ciężkim, o ile powodem nie jest grzech lecz przyjemność zmysłowa czy uniknięcie przykrych skutków niedopuszczenia do tego aktu. Na przyjemność w takim akcie niewiasta może przyzwolić, o ile wynika ona z naturalnego aktu, nie z wylania nasienia, które powoduje, że akt jest onanistyczny. Z doświadczenia wiadomo, że poczęcie może nastąpić także wtedy, gdy mężczyzna wycofa się przed wylaniem nasienia. Jeśli niewiasta uzna za prawdopodobne, że jednak doszło do złożenia nasienia, wówczas może bez grzechu pobudzić się do przeżycia orgazmu. Wystarczającymi powodami do dozwolonego udziału żony w onaniźmie męża są: obawa przed niezgodą czy kłótnią obawa przed zdradą małżeńską gdy sama musi się przez dłuższy powstrzymać od aktu małżeńskiego gdyby przez odmowę aktu powstała przeszkoda w praktykach religijnych i przyjmowaniu sakramentu (np. gdyby mąż zakazał praktyk religijnych) gdyby odmowa spowodowała zakłócenie pokoju domowego i wspólne mieszkanie stałoby się uciążliwe. ad 2) Udział z przyzwoleniem na onanizm za pomocą środków mechanicznych czy chemicznych (antykoncepcja) jest dozwolony z poważnej obawy złych skutków odmowy, o ile nie ma przyzwolenia na odczuwanie przyjemności (delectatio). Oznacza to, że chciana jest nie przyjemność (która jest odczuwana automatycznie), lecz uniknięcie złych skutków odmowy. To jednak nie zmienia kwalifikacji moralnej aktu, który z powodu wykluczenia płodności staje się jedynie aktem dla zaspokojenia pożądliwości, co jest wbrew jego naturze. Dlatego niewiasta ma obowiązek sprzeciwić się takiemu aktowi w ramach swoich możliwości. Jeśli jednak nie może zapobiec aktowi, to może na niego pozwolić z poważnego powodu, podobnie jak w przypadku onanizmu w sensie 1). Dla uniknięcia onanizmu: - Małżonkowie powinni się wzajemnie zachęcać i wspierać zarówno we współżyciu prawidłowym jak też w utrzymaniu okresowej wstrzemięźliwość. - Respektując rytm ciała niewiasty, powinni odpowiednio dostosować dni współżycia. Oczywiście wymaga to wzajemnego zrozumienia i poszanowania, ale równocześnie pomaga w budowaniu i wzmacnianiu jedności osobowej i miłości, która jako miłość cierpliwa i ofiarna promieniuje także na potomstwo. W świetle tych zdrowych zasad nauczania Kościoła i teologii katolickiej spójrzmy teraz na nauki o. Knotz'a. Najpierw uwagi ogólne: - Texty o. Knotz'a mówią o "instrukcji" oraz "vademecum", nie podając, co to są za źródła i w jaki sposób można je samodzielnie sprawdzić (trzeba się domyśleć, że chodzi o "Vademecum dla spowiedników" wydane w 1997 r. przez Papieską Radę ds. Rodziny; jego polskie wydanie zawiera niestety wiele zmian i skrótów, czyli popełnia fałszerstwo). W taki sposób autor stwarza pozory powoływania się na autorytety, co jest oszustwem na odbiorcach. - Generalnie texty o. Knotz'a są tak mgliste i gumiaste, że przeważnie trudno wyciągnąć z nich spójny tok myślowy i klarowne tezy. Widocznie o. Knotz stara się tak formułować swój przekaz, żeby z jednej strony nie wykazać wprost sprzeciwu wobec nauczania Kościoła, a z drugiej strony przemycić własne treści, nierzadko diametralnie odbiegające nawet od głównych zasad etyki katolickiej. Jednak wyraźnie główną i regularnie artykułowaną tezą - podawaną zarówno pośrednio jak też bezpośrednio - jest, jakoby sex w sensie zaspokojenia sexualnego rozwiązywał wszystko i był lekarstwem na różnice, nieporozumienia i trudności w małżeństwie. Przykładem jest wypowiedź przy końcu pierwszego ze wskazanych textów: Mniemanie o prymacie czy wręcz absolutności sexu jest jednak fundamentalnie fałszywe, zarówno teoretycznie - antropologicznie, teologicznie, psychologicznie - jak też doświadczalnie, w codziennym życiu małżeństw i rodzin. Drugi text, na który wskazała P. T. Czytelniczka zadająca pytanie, jest już nieco wyraźniejszy. Oto kilka przykładów: Tutaj o. Knotz plecie po prostu bzdury, jakoby - okres wstrzemięźliwości sexualnej powodował poczucie winy, oraz - stosowanie metod NPR rodziło takie problemy. Nie próbuje on nawet wyjaśnić, o co mu właściwie chodzi. Zaś można się domyśleć: chodzi o przedstawienie poszanowania rytmu ciała kobiety jako powodującego grzechy. Natomiast w domyśle: lepszym rozwiązaniem są środki antykoncepcyjne. Rozwiją tę przewrotną myśl dość perfidnie. Niby krytykuje antykoncepcję, stosunki przerywane i współżycie przeciw naturze, do którego zalicza tylko tzw. sex analny, czyli pomijając tzw. sex oralny, który regularnie uważa za moralnie w porządku. Przemyca to regularnie pod nazwą "pieszczoty": Jedynie o wytrysku w ustach i w odbycie mówi, że "są traktowane jako zachowania nie naturalne" (nasuwa się pytanie: przez kogo traktowane?), czyli widocznie sam ich nie odrzuca i nie widzi nic złego: Mówi też inną ewidentną bzdurę, twierdząc, że tylko "ciągłe i systematyczne" grzeszenie jest grzechem: Podaje przy tym dość jasno, do czego zmierza, mianowicie do zagłuszania sumień sprowadzając je do subiektywnej oceny zachowań sexualnych według kategorii miłość-egoizm, namawiając przy tym do przyjmowania Komunii św. bez względu na obiektywną ocenę moralną: Przykładem szczególnej perfidii w zafałszowaniu nauczania Kościoła jest zakończenie: Po pierwsze tutaj o. Knotz miesza zgodę na ubezpłodnienie ze zgodą na współżycie z ubezpłodnieniem. A są to dwie różne sprawy. Po drugie, nie podaje jasnego rozróżnienia między sposobami ubezpłodnienia. Po trzecie, nalega na niespowiadanie się w takich sprawach i przystępowanie do Komunii św., pomijając, że zwykle przypadki są niejednoznaczne i wątpliwe, a dopiero w spowiedzi można uzyskać jasność i spokój sumienia. Ponadto o. Knotz popełnia fałszerstwo w podaniu treści Vademecum. Odnośny fragment brzmi w oryginale następująco: Kłamstwo o. Knotz'a polega po pierwsze na tym, że mówi o "godziwości" zamiast o dopuszczalności (lecita). Czym innym jest godziwość, czyli poprawność i słuszność moralna, a czym innym dopuszczalność, mimo negatywnego charakteru moralnego. Ta dopuszczalność ma miejsce wtedy, gdy dany czyn - w tym wypadku współudział - nie jest zły wewnętrznie, czyli sam w sobie, lecz jego ocena moralna zależy od uwarunkowań. Po drugie, mówi o "środkach wczesnoporonnych", podczas gdy Vademecum mówi o środkach, które "mogą mieć skutki aborcyjne", a to ma miejsce zwykle w przypadku pigułek antykoncepcyjnych, nie tylko w przypadku pigułki aborcyjnej (tzw. "dzień po"). Także przypisy są tutaj istotne dla zrozumienia treści. Papież Pius XI mówi, że dozwolony jest udział we współżyciu nieuporządkowanym, jeśli nie ma zgody na samo nieuporządkowanie, a są ważkie powody do udziału oraz podjęta została próba odwiedzenia współmałżonka od grzechu: Święte Oficjum odpowiedziało, że - akty onanistyczne i z antykoncepcją są niedozwolone, gdyż są wewnętrznie złe, oraz - żonie nie wolno się poddać aktowi z antykoncepcją, gdyż byłby to współudział w rzeczy niedozwolonej samej w sobie. Odpowiedź Penitencjarii Apostolskiej na pytanie, czy niewiasta może brać udział w onanistycznym czy sodomickim działaniu małżonka, brzmi: - Jeśli mąż chce popełnić onanizm przez wylanie nasienia poza łonem żony i grozi jej przy tym poważnymi konsekwencjami w razie niepoddania się, wówczas żona może brać udział w tym, co dozwolone, a mężowi pozwala na grzech z ważnego powodu, gdyż nie jest zobowiązana do przeszkodzenia grzechowi, jeśli miałaby sama ponieść poważne konsekwencje z powodu niewzięcia udziału. - Gdy mąż chce popełnić z żoną grzech sodomicki, to żona nie może na to pozwolić, nawet jeśli grozi jej śmierć w razie odmowy. Także Jan Paweł II podkreśla, że nie wolno formalnie - czyli świadomie i z pełnym przyzwoleniem - współdziałać w czynie wewnętrznie złym: Jest oczywiste i podane we wszystkich dokumentach Kościoła, że czynem wewnętrznie złym jest oddzielenie płodności od sexualności. Wprawdzie nie każdy akt sexualny musi być faktycznie płodny, jednak czynem wewnętrznie złym jest ingerowanie w akt sexualny w celu jego ubezpłodnienia. Tak więc o. Knotz powinien się nauczyć teologii katolickiej od podstaw, poczynając już od Pisma św., którego widocznie nie zna. Powinien też poznać podręczniki katolickiej teologii moralnej, gdyż widocznie albo ich nie zna, albo nie rozumie, może nawet nie chce rozumieć i nimi gardzi. Ponadto wypadałoby, żeby poznał nauczanie mistrzów zakonu, do którego należy, jak chociażby św. Bernardyna Sjeneńskiego, który poświęcił obszerną mowę grzechowi sodomskiemu, tak gorliwie uporczywie propagowanemu przez o. Knotza: P. S. Otrzymałem słuszny komentarz wraz z równie słusznym domaganiem się o wyjaśnienie: Najpierw uwaga ogólna. Otóż słusznie zauważona niejasność wynika przede wszystkim z tego, że starałem się w tym miejscu podać możliwie dokładnie i zarazem zrozumiale treść tradycyjnych podręczników katolickiej teologii moralnej. Trudno jest wtedy uniknąć uproszczeń. Dlatego jestem wdzięczny za komentarze i krytyczne uwagi. Przede wszystkim cenne jest zwrócenie uwagi na męski punkt widzenia, gdyż podręczniki zwykle mówią o udziale żony w grzechu onanistycznym w małżeństwie. Sprawa sprowadza się właściwie do prostych zasad, o których warto pamiętać, a właściwie do zasady o celu małżeństwa: pierwszorzędnym, czyli prokreacji, oraz drugorzędnym, czyli uśmierzeniu pożądliwości, czyli zaspokojenia popędu, co ma swoje uprawnione - zgodne z naturą czyli z porządkiem ustanowionym przez Boga - miejsce w małżeństwie. W konkretnym zastosowaniu do pytania: Moralnie godziwe i tym samym dozwolone jest współżycie w celu drugorzędnym, ale pod następującymi warunkami: muszą być w danym przypadku poważne powody do pominięcia celu pierwszorzędnego (czyli prokreacji), oraz to pominięcie nie może naruszyć naturalnego przebiegu, czyli nie może się posługiwać środkami sztucznymi (czy to mechanicznymi, czy chemicznymi), oraz nie powoduje chcianego i zamierzonego wylania nasienia poza łonem żony. Wówczas takie współżycie należy do kategorii pożądliwych kontaktów cielesnych, które są dozwolone w małżeństwie. Tyle co do zasady. Pozostaje oczywiście kwestia stosowania tej zasady w praktyce, zwłaszcza po stronie męża. Konkretnie chodzi przypuszczalnie o to, czy i na ile mąż jest w stanie uniknąć wylania nasienia w związku z takim kontaktem cielesnym, który jest właściwie niepełnym aktem małżeńskim. W podręcznikach jest to osobny temat, mianowicie polucji, czyli wylania nasienia bez aktu małżeńskiego (czyli masturbacji), oraz dystylacji, czyli wydzielenia płynu niepłodnego przy pobudzeniu sexualnym. W praktyce granica może być niewyraźna, jednak przejście nie odbywa się poza kontrolą rozumu. Ponadto jest to kwestia indywidualna o tyle, że ma związek z pobudliwością danej osoby, a ta jest uwarunkowana zarówno przez strukturę psychiczną i temperament, jak też przez doświadczenia i wybory moralne. Dlatego z jednej strony istotne jest zarówno trzymanie się ogólnych zasad moralnych odnośnie aktu małżeńskiego, jak też podejście indywidualne, którego miejscem jest spowiedź czy poradnictwo duchowe. Zaznaczyć trzeba, że obecnie niestety nie każdy kapłan dysponuje odpowiednią wiedzą co do katolickich zasad w tej dziedzinie, czego o. Knotz jest dość jaskrawym przykładem. Tym niemniej warto szukać porady, chociażby w godnej zaufania literaturze katolickiej, którą staram się tutaj prezentować. W świetle tych zasad łatwo zrozumieć, że stosowanie antykoncepcji oznacza świadome i zamierzone ubezpłodnienie pełnego aktu małżeńskiego i jest tym samym sprzeczne nie tylko z jego pierwszorzędnym celem, lecz także z jego naturą. Dlatego jest zrozumiałe, że tak samo jak mąż nie prawa wymagać zastosowania pigułki antykoncepcyjnej, tak i żona nie ma prawa wymagać użycia prezerwatywy. Osoba stawiająca takie wymaganie grzeszy ciężko. Jeśli niespełnienie tego wymagania oznacza poważne zagrożenie dla małżeństwa, a roztropne napomnienia nie są skuteczne, wówczas dozwolone jest jego spełnienie. Innymi słowy, jak wyżej powiedziane dla strony żeńskiej: udział w akcie ubezpłodnionym jest dozwolony jedynie z poważnych powodów, jak zapobieżenie poważnemu zagrożeniu jedności i trwałości małżeństwa. Równocześnie obowiązuje tutaj staranie, by nie dochodziło do takiego współżycia. Oczywiście wymaga to od małżonków wzajemnego poszanowania, wyrozumiałości, taktu, a jest to możliwe tylko dzięki więzi duchowej, która ze swej natury przewyższa więzi i pobudzenia zmysłowe i powinna nad nimi panować. Odnośnie ostatniego zdania w pytaniu: Oczywiście w małżeństwie zasadniczo nie obowiązuje wstrzemięźliwość od aktów cielesnych. Jest jednak prawdą zarówno psychologiczną jak też duchową, że okresowa wstrzemięźliwość - przestrzegana według obiektywnych uwarunkowań oraz wzajemnego uzgodnienia - służy więzi duchowej i tym samym także właściwemu, ludzkiemu kształtowaniu i przeżywaniu aktów cielesnych.
Gdy omawia się problemy natury seksualnej związane z lękiem przed własną płodnością nie można ich wszystkich wrzucać do tego samego worka. Brak subtelności owocuje dużymi napięciami w pożyciu seksualnym, właśnie u tych, którzy szczerze chcą, ale nie zawsze potrafią, zachowywać naukę Kościoła. Złożoną rzeczywistość życia małżeńskiego trzeba umieć niuansować. Decyzję małżonków jednoznacznego odrzucenia środków antykoncepcyjnych i życia zgodnego z ludzką naturą trzeba szczególnie uszanować i docenić. Gdy idą wytrwale „wąską drogą zbawienia”, a na tej drodze nie radzą sobie z panowaniem nad własnym ciałem i z tego powodu się nadmiernie rozbudzają, muszą mieć poczucie zrozumienia dla tego typu trudności. Gdy himalaiści zdobywają największe szczyty nie osadza się surowo ich upadków i porażek. Są one wkalkulowane w długą i trudną drogę ku górze. Ludziom tym należy się szacunek za odwagę i niezłomność. Takimi bohaterami w dzisiejszym świecie są małżonkowie katoliccy, którzy w trudzie starają się zachowywać okresową wstrzemięźliwość. Pojawienie się problemów seksualnych w tym okresie nie musi być automatycznie obciążone rangą grzechu śmiertelnego. Pomaganie małżonkom w dojrzewaniu do coraz piękniejszej miłości nie polega na formułowaniu surowych osądów moralnych, ale na wysiłku, aby zrozumieć człowieka w jego złożonej sytuacji moralnej i życzliwie towarzyszyć mu na drodze dojrzewania do świętości. Brak delikatności w obszarze życia seksualnego naznacza naukę Kościoła niepotrzebnym rygoryzmem, akurat tam, gdzie trzeba być wyrozumiałym wobec słabości tych, którzy starają się wbrew olbrzymim naciskom świata budować kulturę katolicką, i pomimo swoich słabości wiernie trwają przy Bogu. Duszpasterze muszą zdawać sobie sprawę, z tego, że życie zgodne z cyklem płodności kobiety przestaje cieszyć, gdy moralny wybór wstrzemięźliwości, czasami bardzo długiej, naznaczony jest wzrastającym poczuciem winy z powodu niemożności idealnego go zachowania. Naznaczone poczuciem winy (czasami bardzo silnym) okresy wstrzemięźliwości seksualnej – narażające małżonków na permanentnie powtarzający się grzech masturbacji, zbyt zaawansowanych pieszczot albo stosunek przerywany – podważają wartość życia zgodnego z cyklem kobiety. W imię nauki Kościoła „dziecko zostaje wylane z kąpielą”. Wybór stosowania naturalnych metod regulacji poczęć nie może rodzić poczucia popadania w grzechy ciężkie i dodatkowo obciążać moralnie. Droga ta powinna rodzić spokój sumienia i radość życia, poczucie godności wypływające ze świadomości respektowania prawa naturalnego, pomimo niedoskonałości kroczenia ku górze. Jeżeli Kościół chce bronić metod NPR, to musi rozumieć problemy małżonków rodzące się jakby „wewnątrz” tych metod, pojawiające się przy ich wiernym stosowaniu, a niekiedy niemal heroicznym trwaniu w długiej wstrzemięźliwości. Rozróżnienie – zachowania antykoncepcyjne i środki antykoncepcyjne W dzisiejszych czasach, gdy presja niechrześcijańskiej kultury idzie w kierunku masowego stosowania hormonalnych środków antykoncepcyjnych a nawet i aborcji, bardzo ważne jest, aby małżeństwa katolickie, które nie umieją sobie poradzić ze swoją seksualnością w okresie wstrzemięźliwości seksualnej zdawały sobie sprawę, że zachowania antykoncepcyjne różnią się od środków antykoncepcyjnych, a te różnią się od działań wczesnoporonnych i aborcji. Choć wspólnym mianownikiem tych metod jest dążenie do nie urodzenia się dziecka, to aborcja, spirala wewnątrzmaciczna, antykoncepcja hormonalna, prezerwatywa, stosunek przerywany lub pieszczoty doprowadzające do orgazmu bez odbycia stosunku seksualnego znacznie się od siebie różnią konsekwencjami jakie się pojawiają w życiu małżonków – zarówno szybkością niszczenia więzi małżeńskiej(stosunek przerywany może w ciągu kilku czy kilkunastu lat doprowadzić do nerwicowych bólów w podbrzuszu kobiety, a aborcja od razu doprowadzić do oziębłości seksualnej), nieodwracalnością skutków (prezerwatywa a sterylizacja), jak i mniejszą lub większą łatwością w odbudowaniu strat, które powodują (dramatyczne kryzysy wywołane zdradą małżeńską). Dlatego, choć są traktowane jako zło wymagają innego podejścia. Zachowania antykoncepcyjne (polegają na dążeniu do uzyskania satysfakcji seksualnej poza pełnym stosunkiem seksualnym przy wykorzystaniu możliwości jakie daje ciało) osłabiają relację małżeńską wprowadzając w nią pewną powierzchowność. Środki antykoncepcyjne (prezerwatywa, pigułka hormonalna) jeszcze bardziej fałszują tę relację poprzez zgodę na blokowanie lub modyfikowanie funkcji ludzkiego ciała. Pierwsze wprowadzają w kulturę chrześcijańską mniejsze lub większe zamieszanie, drugie wyprowadzają małżonków poza kulturą katolicką, w całkiem inny styl życia. Pierwsze są praktyką „miękkiego” NPR, czyli jeszcze się mieszczą w ramach stylu życia opartym na respektowaniu cyklu płodności i niepłodności kobiety; drugie są całkowitym wyjściem poza drogę prowadzącą ku dojrzałej miłości. Postawa wobec silno rozbudzających pieszczot Kochający się małżonkowie dzielą się miłością poprzez okazywanie sobie czułości, przytulanie się do siebie, pieszczenie się. Są to konieczne, normalne i spontaniczne sposoby okazywania sobie miłości, które nie zakładają same w sobie zamiaru czynienia zła. Doświadczenie pokazuje, że małżonkowie w okresie wstrzemięźliwości nie umieją często poprzestać na umiarkowanych formach wyrażania sobie miłości. Okazywanie czułości i coraz większa intymność z tym związana niosą ze sobą łatwość przekroczenia cienkiej granicy, poza którą nie umie się już zatrzymać narastającego podniecenia. W pewnym momencie pieszczot pojawia się pragnienie i decyzja przekroczenia ustalonej granicy. Czasami żona, która chciałaby, aby pieszczoty męża nie posuwały się za daleko, czuje, że sama za chwilę nie będzie już umiała ich przerwać, o ile mąż się nie zatrzyma. Innym razem mąż czuje się zachęcany przez żonę do większej bliskości, a pragnienie spełnienia jest tak silne, że nie umie zaprzestać zbliżenia. Ostatecznie niewinne przytulanie przeradza się spontanicznie w silnie rozbudzające pieszczoty, które kończą się orgazmem bez pełnego stosunku seksualnego. Wspomniane zachowania są często konsekwencją szczerego okazywania sobie miłości, które spontanicznie przerodziło się w trudne do opanowania rozbudzenie. Nie zawsze są więc podejmowane z antykoncepcyjną motywacją, co także wpływa na ich ocenę moralną. Generalnie są naturalnym pragnieniem i słabością małżeństw, które są wierne fundamentalnej kwestii, jaką jest nie stosowanie żadnych środków antykoncepcyjnych. Ich podjęcie nie niszczy płodności kobiety, nie wywołuje wczesnego poronienia. Wypływają ze słabości człowieka i wielkiej siły popędu seksualnego. Wydaje się, że mężczyźni częściej nie przeżywają wyrzutów sumienia i nie widzą nic złego w tego typu pieszczotach. U kobiet reakcje są bardziej złożone. Są kobiety, które rzeczywiście przeżywają wtedy wiele satysfakcji, u innych takie sytuacje są psychicznie trudne do zniesienia. Niekiedy nawet i fizycznie. Sposób przeżywania w dużym stopniu zależy od osobistej wrażliwości, kultury wychowania, delikatności sumienia, więzi z mężem, wzajemnego zrozumienia się, częstotliwości zbliżeń, od długości czasu ich praktykowania… Potrzeba pieszczot i reakcja na nie, sposób odbierania bodźców seksualnych, jest sprawą bardzo zindywidualizowaną. Nie da się powiedzieć konkretnie, jakich pieszczot mają małżonkowie unikać, a jakie mogą podjąć. Nie można stworzyć „katalogu pieszczot dozwolonych” . Można natomiast badać swoje sumienie i rozmawiać ze sobą o swoich odczuciach. Istotne jest, aby to sami małżonkowie we wzajemnym dialogu odkryli własną linię napięcia między takimi formami bliskości, które będą wspierały ich miłość, ale ich nie będą za bardzo rozbudzały i takim sposobem oddalenia, który pomoże im wytrwać bez rozbudzenia, ale nie zabije czułości i poczucia emocjonalnej i cielesnej bliskości. Miłość małżeńska może się spokojnie rozwijać, gdy małżonkowie będą wiedzieli, że wszystkie myśli erotyczne dotyczące współmałżonka pojawiające się w czasie zalotów i czułości nie są grzechem, ale oznaką żywych uczuć jakimi się darzą. Nie są także grzechem wzajemne czułości i pieszczoty, dające przyjemność, gdy zrodziły się one w wyniku potrzeby okazania sobie miłości. Gdyby w ich wyniku nastąpił orgazm, czego nigdy nie można z całą pewnością wykluczyć, nie należy tego zdarzenia traktować jako działania umyślnego. W tym wymiarze życia bardziej niż precyzyjne prawa i reguły potrzebna jest małżonkom wzajemna uczciwość. Bez niej nie będzie postępu na drodze czystości małżeńskiej. Silno rozbudzające pieszczoty są nieuniknione w małżeństwie, które nie jest wspólnotą ludzi idealnych. Tylko ciągłe i systematyczne przekraczanie granic, mające znamiona wybory opcji życiowej – regularnego unikania pełnego stosunku seksualnego klasyfikuje się jako grzech. Pojawiające się co jakiś czas problemy z opanowaniem zmysłów są powszechnymi problemami małżonków. Tego typu trudności przeżywają nawet najbardziej religijne i uformowane duchowo małżeństwa. Takie ujęcie daje małżonkom stosującym metody naturalnego planowania rodziny (NPR) poczucie bezpieczeństwa i sprawia, że miłość małżeńska, w najtrudniejszym dla wstrzemięźliwości okresie płodnym, może się twórczo rozwijać bez stałego poczucia bezpośredniego zagrożenia grzechem. Droga do czystości zakłada długi proces integrowania seksualności z duchowością, stopniowe pokonywanie trudności związanych z bliskością cielesną i podejmowaniem pieszczot. Trudności i porażki na drodze rozwoju można spokojnie przyjmować tylko wtedy, gdy intymną bliskość przeżywa się radośnie ze świadomością budowania więzi małżeńskiej. Kochający się małżonkowie potrafią adekwatnie ocenić czy ich intymność jest dla nich wzajemnym darem czy wyrazem egoizmu. Zależnie od tej oceny będą wiedzieli, czy mogą przyjmować komunię świętą traktując ją jako umocnienie słabych ludzi na drodze do czystości. Postawa wobec stosunku przerywanego W porównaniu z samymi zaawansowanymi pieszczotami podjęcie stosunku przerywanego wymaga świadomej decyzji, przede wszystkim ze strony męża i tym samym na nim spoczywa odpowiedzialność za jego podjęcie. Stosunek przerywany nie daje możliwości przeżycia takiego doświadczenia jedności jak w pełnym akcie seksualnym. Ważny dla budowania jedności małżeńskiej moment zespolenia zostaje zakłócony, przerwany w chwili najbardziej ważnej, u progu spełnienia i zatopienia się małżonków w sobie. Miłość nie może wybrzmieć do końca i złączyć małżonków razem. Gdy małżonkowie go praktykują wkrada się w ich relację pewne zakłamanie. Podejmując współżycie seksualne mówią sobie niewerbalnie, że tak bardzo się kochają, że już nie potrafią dłużej czekać i nie być razem ze sobą, ale w czasie współżycia oboje zastanawiają się kiedy przerwać tworzącą się jedność. Stosunek przerywany to problem fałszywej relacji, wysyłania sobie sprzecznych komunikatów: „chcę stworzyć z Tobą głęboką relację, być z Tobą najbliżej jak to możliwe” a równocześnie: „chcę przerwać budującą się jedność, nie chcę Ci się oddać do końca” – ta sprzeczność wysyłanych komunikatów nie zawsze jest uświadomiona, ale dobrze wyczuwana jako coś kłamliwego. Odbija się na codziennej relacji małżeńskiej, w podobny sposób jak wtedy, gdy małżonkowie zapewniają siebie o swojej miłości, a równocześnie są dla siebie złośliwi. Wysyłanie sobie sprzecznych komunikatów burzy zaufanie, męczą psychicznie. Mężczyźni bardzo często nie widzą związku między niechęcią żony do współżycia seksualnego a praktykowaniem stosunku seksualnego. Mężczyzna ma subiektywne odczucie, że nic złego nie robi kobiecie, nie szkodzi jej. Jest przy tym zadowolony ze swojej męskości, ponieważ taki stosunek jest jego działaniem i to on jest odpowiedzialny za właściwy moment wycofania4. Obu stronom stosunek przerywany wydaje się najprostszym sposobem radzenia sobie z płodnością bez bezpośredniej ingerencji w funkcjonowanie organizmu kobiety. Jednak dla kobiet jest on większym problemem. Bardzo często jego praktykowanie zniechęca kobiety do współżycia seksualnego, ponieważ nie pozwala na nawiązanie i pogłębienie międzyosobowej relacji. Po za tym jest to najmniej skuteczna metoda uniknięcia poczęcia dziecka. U świadomych tego kobiet po takim współżyciu zostaje poczucie niepewności czy przypadkiem nie doszło do zapłodnienia? Stres oczekiwania na miesiączkę – objawu nie zajścia w ciążę, odbiera wielu kobietom radość z takich chwil bliskości. Stosunek przerywany jako zachowanie przeszkadzające w tworzeniu się więzi i równocześnie mało skuteczny sposób zabezpieczenia się przed nieplanowaną ciążą może zrodzić u niektórych osób neurotyczny niepokój , impotencję, oziębłość seksualną, zanik orgazmu, przedwczesną ejakulację . Istnieje nieuświadomiony związek między praktykowaniem stosunku seksualnego a drażliwością, wrogim nastawieniem małżonków do siebie. Gdy rozpoczęte pieszczoty (dobre i potrzebne małżonkom) posuwają się coraz dalej wbrew woli jednego z małżonków aż kończą się stosunkiem przerywanym, ważne jest, aby żona w odpowiednim czasie porozmawiała z mężem, aby próbowała odwieść go od takiej praktyki i ustalić bezpieczne granice bliskości. Nie musi bezpośrednio przed samym stosunkiem przerywanym zaznaczać sprzeciw wobec takiego zachowania lub wycofywać się ze współżycia seksualnego . Jej wewnętrzna niezgoda na takie zachowanie nie powinna przerodzić się w pasywność, sztywność w zachowaniu seksualnym (byłyby to zachowania nienormalne u kochających się osób), pozbawianie się przyjemności seksualnej. Akt moralny – wewnętrznej niezgody – nie ma nic wspólnego z niechęcią do seksu jako takiego. Seks analny rozumiany jako wniknięcie członka do odbytu nie jest normalnym aktem seksualnym. Takie zachowania nie budują więzi małżeńskiej i są szkodliwe dla zdrowia (np. uszkodzenia, które sprzyjają zakażeniom). Fizjologia układu pokarmowego nie jest przystosowana do współżycia seksualnego. Mężowie nie mają prawa domagać się od żon takiego sposobu współżycia. Przekroczenie granicy ciała Małżonkowie mogą wejść w bardzo głęboką relację ze sobą w czasie aktu seksualnego, gdy szanują swoją cielesność – gdy szukają i używają przyjemności wykorzystując naturalne właściwości ludzkiego ciała – „tego, co ja przez moje ciało mogę zaoferować małżonkowi, i tego, co on swoim ciałem może mi ofiarować”. Granica ta jest przekroczona ze szkodą dla więzi małżeńskiej, gdy małżonkowie zaczynają stosować różnego typu stymulatory: pierścienie wydłużające erekcję, kuleczki dopochwowe, środki chemiczne wzmacniające podniecenie, itp. Pomysły te mają na celu sztucznie wywołać i spotęgować przyjemność, umożliwić czerpanie jej więcej niż daje cielesność dwóch kochających się osób, jakby na siłę „wycisnąć” ją ze swoich ciał. itp. Ten sam problem – wyjścia poza swoją cielesność – ujawnia się, gdy małżonkowie używają środków antykoncepcyjnych, czyli dążą do współżycia seksualnego kwestionując sensowność cyklu płodności i ingerując w płodność pary małżeńskiej – a więc w jeszcze inny sposób negując uwarunkowania ludzkiego ciała. Szacunek dla ludzkiej fizjologii oznacza także uznanie funkcyjności i celowości różnych części ciała człowieka. Cała przestrzeń ciała jest miejscem właściwym do pieszczenia, całowania i rozbudzania, ale właściwy akt seksualny, uzasadniony fizjologicznie, odbywa się tylko poprzez wniknięcie męskiego członka do narządów rodnych kobiety i wytrysk w pochwie. Taka definicja pełnego aktu małżeńskiego jest w dzisiejszych czasach potrzebna, ponieważ „rynek seksualny” proponuje bardzo różne sposoby zaspokojenia seksualnego. Ponieważ narządy rodne kobiety są naturalnym, zgodnym z fizjologią, miejscem złożenia nasienia, to wszelkie pieszczoty, które kończą się wytryskiem spermy w ustach (świadomie, a nie w wyniku błędu w komunikacji w czasie pieszczot) lub w odbycie kobiety są traktowane jako zachowania nie naturalne, i tym samym szkodzące budowaniu więzi małżeńskiej. Gdy małżonkowie wejdą na taką drogę – nie respektowania swojej cielesności – zaczną staczać się po równi pochyłej. Ciągle niezaspokojeni będą niebezpiecznie instrumentalizować i banalizować akt małżeński kosztem zanikania prawdziwej, głębokiej więzi. Troska o przyjemność nie będzie już darem jednej osoby dla drugiej, ale techniką wzajemnego rozbudzania się przy pomocy ciała drugiej osoby. Prawdziwą, ludzką więź buduje się, gdy obdarza się drugą osobę przyjemnością, ale w granicach wyznaczonych przez naturę, przez ludzką cielesność, zgodnie z fizjologią i anatomią człowieka. W tych naturalnych «ramach ciała» więź małżeńska dojrzewa do coraz piękniejszej miłości, daru z siebie. Ramy te tworzą one równocześnie naturalną ochronę przed uruchomieniem mechanizmów zagrażających międzyludzkiej miłości i godności człowieka. Refleksja nad fizjologią ludzkiego ciała jest także punktem wyjścia do zrozumienia problemu sztucznej inseminacji lub metody in vitro. Postawa wobec prezerwatywy Zgoda na użycie prezerwatywy jest już przekroczeniem granicy ludzkiego ciała. Dokonuje swoistej inicjacji w mentalność, której źródło jest odległe od Ewangelii. Decyzja jej użycia nie rodzi się pod wpływem chwili, impulsu, ale jest podjęta w pełni świadomie, z namysłem, staje się wybraną i zaplanowaną opcją życiową. Z tego powodu większa jest odpowiedzialność człowieka za swoją decyzję. Małżonkowie decydują się zbudować sztuczną, zewnętrzną barierę między sobą. Bariera ta osłabia więź między nimi, wytwarza pewien dystans, uniemożliwia pełne spotkanie się osób i rzeczywistą komunię ich ciał. Założenie prezerwatywy odpowiednio wcześniej, kontrolowanie przebiegu aktu seksualnego, konieczność szybkiego zakończenia współżycia w celu jej bezpiecznego zdjęcia – ingeruje w dynamikę tworzącej się intymnej relacji. Prezerwatywa przeszkadza, pozbawia pełnej przyjemności, uniemożliwia dłuższe trwanie razem w miłosnym zespoleniu. Mówiąc o tworzeniu relacji – „byciu ze sobą do końca”, „pełnym oddaniu się w darze”, „doświadczeniu jedności” – warto zwrócić uwagę, że to „oddawanie się w darze” obejmuje także ciało z jego reakcjami fizjologicznymi. Dzisiaj już wiemy, że w spermie a męskiej znajdują się hormony stabilizujące psychikę kobiety, działające antydepresyjnie, mające wpływ na poczucie szczęścia, przypływ energii i optymizmu u żony. Ponadto nasienie ochrania przed rakiem piersi, wpływa na piękno cery kobiety, przygotowuje organizm matki do tolerowania odrębności tkankowej poczętego dziecka . Mąż, który kocha żonę oddaje się jej cały zgodnie z procesami, które zachodzą w jego męskim ciele. Żona zaś w pełni przyjmuje mężczyznę, gdy pozwala jego ciału wniknąć do końca w jej ciało. Gdy małżonek chce używać prezerwatywy, to strona nie zgadzająca się na nią ma moralny obowiązek zaznaczyć wyraźnie swój sprzeciw dla takiej formy współżycia. Ważne jest, aby małżonek usłyszał wyraźny, negatywny komunikat, że takiego sposobu współżycia druga strona nie tylko nie chce podejmować, ale że się jemu sprzeciwia. Nie chodzi tu o manifestację gniewu, radykalną odmowę współżycia, ale o korzystanie z prawa każdego człowieka, także katolika do mówienia o swoich odczuciach i poglądach nawet wtedy, gdy nie podobają się one drugiej stronie, czy w pewien sposób ją ranią. Katolik ma prawo wyraźnie sprzeciwić się czemuś co mu przeszkadza w życiu, mieć swoje preferencje i wymagania odnośnie współżycia seksualnego. Mówienie o trudnych sprawach jest uczciwsze niż unikanie drażliwego tematu i „zamiatanie śmieci pod dywan”. Gdy po tak jasnym sprzeciwie małżonek dalej dąży do współżycia z prezerwatywą mamy już do czynienia z sytuacją nie liczenia się z wolą drugiej strony, wywieraniem presji a może nawet i przymusu. Wiadomo już, że nie chodzi o miłość, która przecież wymaga szacunku dla oczekiwań drugiej strony i liczenia się z jej wolą i upodobaniami. Wyrażenie sprzeciwu i brak jego respektowania tworzy całkiem nową sytuację moralną. Osoba współżyjąca seksualne pod presją lub przymusem nawet gdy się zgadza na takie współżycie nie jest już osobą wolną, w pełni odpowiedzialną za wytworzoną sytuację. Dwie sytuacje – praktykowania stosunku przerywanego i używania prezerwatywy – można porównać do sytuacji znanej w każdym domu. W ciągu dnia domownicy zostawiają swoje rzeczy nie na swoim miejscu, co sprawia, że bałagan staje się coraz większy. Osoba bardziej lubiąca porządek, coraz bardziej męczy się w narastającym bałaganie, wewnętrznie nie zgadza się na niego. Każdy jednak do jakiegoś stopnia potrafi tolerować brak porządku. Gdy wspomina o konieczności posprzątania domu nie stawia tej sprawy kategorycznie. Tolerować nie oznacza przyzwalać, zgadzać się czy akceptować. To pojęcie nie ma znaczenia pozytywnego (nadanego przez współczesną kulturę, która czyni z tolerancji podstawową cnotę moralną), ale uznanie stanu tymczasowego, który w przyszłości będzie chciało się zmienić spokojnie szukając odpowiednich sposobów dotarcia do współmałżonka. Gdy jednak bałagan przekracza już pewne granice osoba wrażliwa nie chce już w takim bałaganie żyć i ma prawo do bardziej stanowczego i jednoznacznego domagania się posprzątania. Dlatego coraz wyraźniej zaznacza swoją wolę życia w czystym mieszkaniu. Tolerowanie tak dużego bałaganu nie ma już dla niej sensu. Konieczne jest jak najszybsze posprzątanie domu i przywrócenie przynajmniej względnej czystości. Postawa wobec środków wczesnoporonnych Pigułka antykoncepcyjna jeszcze skuteczniej (choć w sposób bardziej ukryty, bo niewidoczny na zewnątrz) wprowadza w niechrześcijańską kulturę – wyraźnie narusza integralność ludzkiego ciała. Decyzja jej używania rodzi konieczność regularnego jej stosowania, zmienia rozumienie ciała ludzkiego, jest przyzwoleniem na modyfikację ludzkiej natury stworzonej przez Boga, a tym samym zakwestionowaniem mądrości i miłości Stwórcy. U niektórych kobiet powoduje poważne zagrożenie zdrowia . Skuteczna tabletka antykoncepcyjna ingeruje w całe środowisko, w którym rodzi się życie. Jej działanie w zamierzeniu twórców jest zarówno antykoncepcyjne jak i wczesnoporonne. W cieszącej się uznaniem środowisk medycznych książce Antykoncepcja, autorzy Darney opisują działanie pigułki antykoncepcyjnej: „preparaty złożone zapobiegają jajeczkowaniu, hamując wydzielanie gonadotropin w mechanizmie oddziaływania zarówno na przysadkę, jak i na ośrodki podwzgórzowe. Znajdujący się w DTA progestagan przede wszystkim tłumi wydzielanie lutropiny (LH), przez co zapobiega jajeczkowaniu, natomiast estrogen hamuje wydzielanie folitropiny (FSH) i zapobiega rozwojowi dominującego pęcherzyka. (…) Składowa progestagenowa złożonych środków antykoncepcyjnych powoduje przemianę doczesnową endometrium i zanik jego gruczołów, w związku z czym zagnieżdżenie się komórki jajowej w tak zmienionej błonie śluzowej macicy jest niemożliwe. Śluz szyjkowy staje się gęsty i nieprzepuszczalny dla plemników. Możliwe także, że wpływ progestagenów na wydzielanie gruczołów w błonie śluzowej i perystaltykę jajowodów stanowi dodatkowy mechanizm zapobiegający zapłodnieniu. Nawet jeżeli pomimo stosowania preparatów złożonych w organizmie kobiety zachowa się szczątkowa aktywność pęcherzyków jajnikowych (szczególnie preparatów o mniejszych dawkach hormonów), powyższe mechanizmy zapewniają zadowalającą skuteczność antykoncepcyjną” . Kościół jasno nakreśla granice, których absolutnie nie wolno przekroczyć. Nie można się zgodzić na nieuporządkowane moralnie współżycie seksualne wtedy, gdy strona dążąca do ubezpłodnienia aktu seksualnego używa środków, które mogą wywołać poronienie. „Gdy ma miejsce użycie środków wczesnoporonnych, współudział w grzechu nie jest nigdy dopuszczalny”. Uwaga ta dotyczy pigułek antykoncepcyjnych, spirali wewnątrzmacicznej, pigułki po stosunku. Informacja o wczesnoporonnym działaniu pigułek hormonalnych nie oznacza, że do poronienia zawsze dochodzi, ale że taka możliwość istnieje i jest przewidywana przez producentów antykoncepcji, aby oferowany przez nich produkt miał wymaganą skuteczność. Zwiększone prawdopodobieństwo wywołania poronienia (nieliczne badania mówią o 10-25% przypadków ) nie upoważnia do stwierdzenia, że w konkretnym przypadku danej pary, poronienie na pewno miało miejsce i na podstawie takiego przypuszczenia wyrokowanie dokonania aborcji. Nikt nie jest w stanie określić czy u danej pary miało miejsce poronienie w wyniku zażywania środków antykoncepcyjnych, ponieważ to co się dzieje w układzie rodnym żony jest w praktyce bardzo trudne do ustalenia. W dużym stopniu zależy od zażywanej dawki (im mniejsza, tym bardziej bezpieczna dla zdrowia, ale za to dająca mniejszą pewność zablokowania owulacji), od indywidualnych właściwości organizmu (masy ciała, ogólnego stanu zdrowia, płodności…), czasu stosowania środków antykoncepcyjnych (czym dłuższy tym większe prawdopodobieństwo zaistnienia możliwości wywołania poronienia). Prawda o konsekwencjach zostaje tajemnicą znaną tylko Bogu. Małżeństwa, które nie wiedziały o takim działaniu popularnych pigułek antykoncepcyjnych nie powinny się winić, że mogło nastąpić wczesne poronienie, ale zdając już sobie sprawę z takiego zagrożenia powinny od razu, jednoznacznie odrzucić te środki, aby już więcej nie ryzykować tak smutnego finału ich miłości. Spirala wewnątrzmaciczna Założenie spirali wewnątrzmacicznej jednoznacznie wyklucza możliwość podjęcia współżycia przez męża w okresie płodnym, ponieważ może skończyć się ono wczesnym poronieniem. Nawet jeżeli wydzielane przez nią hormony nie dopuszczają do zapłodnienia jest ona założona w tym celu, aby w przypadku poczęcia dziecka zarodek nie mógł się zagnieździć w endometrium. Bardzo często, gdzieś na dnie świadomości kobiety, która ją założyła, tli się myśl, że spirala niszczy życie poczętej już istoty ludzkiej. Najczęściej nie jest to myśl na tyle wyraźna, aby wzbudzić decyzję jej usunięcia. Myśl ta jednak drąży psychikę wywołując nerwowość, niepokój, drażliwość, a nawet i niechęć do współżycia seksualnego. Przed sumieniem, nawet zagłuszanym, nie można uciec. Odmowa rozgrzeszenia kobiecie mającej założoną spiralę jest sposobem uświadomienia jej trudnej do przyjęcia prawdy. Znalazła się w sytuacji, która wymaga jednoznacznych rozstrzygnięć. Powinna jak najszybciej udać się do ginekologa i usunąć śmiercionośny przedmiot. Wiele kobiet z takim problemem odwleka taką decyzję o wiele miesięcy, ponieważ lęk przed poczęciem jest u nich silniejszy i bardziej dla nich realny niż świadomość, że w ich ciele dokonuje się wczesne poronienie. Małżeństwa decydujące się na takie rozwiązanie nie znają i często nie chcą poznać naturalnych metod planowania dzietności. Rodzi, to bardzo trudną sytuację moralną. Trzeba obiektywnie stwierdzić, że w porównaniu do metod wczesnoporonnych stosowanie prezerwatywy jest mniejszym złem fizycznym. Nie oznacza, to jednak, że znika wówczas problem moralny i że nie należy dążyć do uniknięcia także tego zła moralnego jakie jest związane z użyciem prezerwatywy. Dlatego prezerwatywę można w takiej sytuacji tolerować takie rozwiązanie, tymczasowe, warunkowe i wyjątkowe. Takie rozwiązanie jest możliwe dla małżonków, którzy uświadomieni o złu metod wczesnoporonnych są gotowi zrezygnować z nich, ale nie chcą lub nie umieją jeszcze zrezygnować z antykoncepcji. Tę skomplikowaną sytuację moralną wyjaśnia papież Paweł VI w encyklice Humanae vitae: „W rzeczywistości (…) chociaż wolno niekiedy tolerować mniejsze zło moralne dla uniknięcia jakiegoś zła większego lub dla osiągnięcia większego dobra, to jednak nigdy nie wolno, nawet dla najpoważniejszych przyczyn, czynić zła, aby wynikło z niego dobro” (HV 14). Papież dokonuje ważnego rozgraniczenia między tolerowaniem mniejszego zła (czasami wolno to czynić, gdy się ocenia, że brak tej tolerancji wyrządzi ludziom jeszcze większą krzywdę lub bez niej nie osiągnie się większego dobra) a czynieniem zła w przeświadczeniu, że to zło wyda dobre owoce. Można więc tolerować używanie środka stricte antykoncepcyjnego, gdy nie widać możliwości naprawy tej sytuacji a jego zakazanie sprawiło by, że małżonkowie nadal stosowaliby środki wczesnoporonne. Tolerowanie złego wyboru jakim jest antykoncepcja, a zarazem lepszego wyboru niż środki wczesnoporonne daje szansę kontynuowania dialogu z małżonkami. Świadomość gradacji zła chroni przed jednolitym ocenianiem każdego objawu nieczystości w pożyciu małżeńskim. Dostrzegając ważne rozróżnienie trzeba jednak pamiętać, że „pozostaje jednak zawsze prawdą, że istotna i decydująca różnica zachodzi między grzechem, który niszczy miłość a grzechem, który nie zabija życia nadprzyrodzonego: pomiędzy życiem i śmiercią nie ma drogi pośredniej” . Ta uwaga jest bardzo ważna, ponieważ uświadomienie sobie gradacji grzechów seksualnych nie zawsze pomaga w polepszeniu relacji między małżonkami, ponieważ rodzi pokusę wyboru grzechów mniej szkodliwych. Takie myślenie ma w sobie pewną przewrotność, która osłabia drogę małżonków ku pełnej czystości i świętości. Idąc razem ku Bogu nie mają się zastanawiać nad możliwościami wyboru mniejszego zła, ale nad wyborem jeszcze większego dobra. Miłość nie zastanawia się jakie zło jest lepiej popełnić, ale co zrobić, aby wzrastać w dobru. Nie można ulec minimalistycznemu myśleniu. Trzeba zdawać sobie sprawę, że każdy grzech nawet najmniejszy jest wyborem drogi w kierunku przeciwnym woli Bożej, jest jakimś odsunięciem się od Niego. Każdy zaś wybór dobra jest przybliżeniem się do Boga i dlatego o takie wybory warto się troszczyć. Każdy z nas powinien pytać się podobnie jak ewangeliczny młodzieniec Jezusa: „co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne” (Mt 19, 16) Współudział w grzechu współmałżonka – gdy w małżeństwie istnieje różnica poglądów Wiele osób pragnie uporządkować współżycie seksualne zgodnie ze swoim sumieniem, ale ich sytuację komplikuje fakt, że współmałżonek nie chce lub nie umie dostosować swojego życia do wskazań Kościoła. Przyczyną bywa inny światopogląd, różnice w wychowaniu, dojrzałości duchowej, moralnej, psychoseksualnej, także trudne sytuacje, którym nie umie się sprostać. Byłoby wspaniale gdyby małżonkowie równomiernie dojrzewali, duchowo i moralnie, mieli takie same poglądy, wrażliwość. Jest to jednak tylko postulat idealistyczny. Papież Jan Paweł II stojąc na gruncie realizmu stwierdza: „Trzeba zdawać sobie także sprawę, że w tę intymną więź małżeńską wchodzi wola dwojga osób, które są jednak powołane do zgodności w myśleniu i postępowaniu. Wymaga to nie mało cierpliwości, uczucia i czasu” . Jeżeli zgodności w myśleniu nie można osiągnąć natychmiast, to tym bardziej nie można natychmiast osiągnąć postępowania zgodnego ze sumieniem chrześcijańskim. Okres uzdrowienia pożycia małżeńskiego może trwać bardzo długo, gdy współmałżonek nie chce zrezygnować ze swoich poglądów, nie ma odpowiedniej kultury uzdolniającej go do moralnego życia. Tą delikatną sytuację moralną wyjaśnia papież Pius XI: „Wie także doskonale Kościół święty, że nieraz jedno z małżonków raczej znosi, niż popełnia grzech, zezwalając wbrew własnej woli, z ważnego na ogół powodu, na naruszenie właściwego porządku. W takim wypadku jest ta strona bez winy, byleby nie zaniedbała obowiązku miłości bliźniego i byle starała się drugą stronę odwieść od grzechu” . Punktem wyjścia naszej refleksji jest oczywista prawda, że podjęcie współżycia seksualnego zgodnego z sumieniem ukształtowanym przez naukę Kościoła zależy od współpracy z łaską Bożą dwóch osób — męża i żony. Gdy jeden z małżonków nie chce powstrzymać się od czynów niesprzyjających budowaniu więzi poprzez seksualność, to ten drugi, zgadzając się na nieuporządkowane współżycie przeżywa winę moralną. W odczuciu strony, której sumienie dostrzega zło (która chce piękniej współżyć) zgoda na czyny nieuporządkowane moralnie jest nie tylko zgodą na grzech współmałżonka, ale także współuczestnictwem w jego grzechu, który obciąża jej sumienie. Dlatego przeżywa często dylemat moralny odnośnie swojego zachowania. Z jednej strony nie chce uczestniczyć w grzechu, ale z drugiej strony zdaje sobie sprawę, że ciągłe odmawiając bliskości cielesnej pozbawia i siebie i współmałżonka dobra właściwego dla małżeństwa. Nie do zniesienia byłaby sytuacja, gdyby upór w grzechu jednego małżonka i lekceważenie przez niego wymagań etycznych obciążał przez lata sumienie drugiego, albo uniemożliwiał mu radość intymności, bliskość cielesną, pieszczoty i współżycie seksualne. Taki konflikt mógłby dojść do dramatycznych rozmiarów, gdy z jednej strony wzmagałaby się presja do rozpoczęcia zaniedbanego współżycia seksualnego, a z drugiej strony narastałby coraz większy opór przed jego podjęciem i coraz ostrzejsza jego odmowa. Nie zawsze da się zastosować alternatywę – albo w pełni uporządkowane współżycie seksualne albo abstynencja do czasu zaakceptowania warunku normalnego współżycia seksualnego. Takie jednoznaczne rozwiązanie ma tylko pozory ortodoksji katolickiej. Nie jest ono bezpieczne dla małżeństwa, które wspólnym wysiłkiem i z pomocą Bożej łaski dorasta do bardziej świętego i czystego pożycia seksualnego. Warunki podjęcia współdziałania w grzechu współmałżonka Kościół pozwala na podjęcie nieuporządkowanego moralnie współżycia seksualnego osobie, która ma świadomość zła takiego współżycia. Jej działanie definiuje jako „świadome i wolne współdziałanie w grzechu współmałżonka, który dobrowolnie i z rozmysłem powoduje ubezpłodnienie jednoczącego aktu małżeńskiego” . Podjęcie nieuporządkowanego współżycia seksualnego nie oznacza, że można się zgodzić na każdy sposób ubezpłodnienia (co już zostało wyjaśnione). Poza tym trzeba jeszcze spełnić kilka ściśle określonych warunków. Wtedy pomimo wyrażenia zgody na nieuporządkowane współżycie seksualne nie popełnia się grzechu. Nie trzeba się z tego faktu spowiadać i można bez żadnych wątpliwości przystępować do Komunii św. Takie „współdziałanie może być godziwe, kiedy zachodzą równocześnie trzy warunki: 1. Działanie małżonka współdziałającego nie jest samo w sobie niegodziwe; 2. Istnieją proporcjonalnie poważne motywy dla podjęcia współdziałania w grzechu współmałżonka; 3. Próbuje się pomóc współmałżonkowi (cierpliwie, przez modlitwę, z miłością, przez dialog; nie koniecznie w tym momencie ani przy każdej sposobności) aby zaprzestał takiego postępowania” . Zasady te nie obowiązują, gdy małżonek stosuje środki wczesnoporonne. Wtedy współudział jest wykluczony. W instrukcji nie chodzi o zaakceptowanie dwuznacznej sytuacji, o uczynienie grzechów dozwolonymi, przynajmniej w pewnych sytuacjach. Zła nigdy nie można zaakceptować, ponieważ skutki takiego współżycia mogą, w którymś momencie zagrozić rozwojowi miłości małżeńskiej, wydać złe owoce. Są małżeństwa, które łagodnie przeżywają różnice w podejściu do życia seksualnego. Dzieje się tak najczęściej, gdy obie strony czują się kochane i usatysfakcjonowane. Bywa jednak i tak, że w którymś momencie jedna strona odkryje, że jest wykorzystywana, przestaje wierzyć zapewnieniom o miłości, wyraźniej niż dotychczas dostrzega egoizm współmałżonka. Bardzo często jakieś konfliktowe wydarzenia stają się katalizatorem długo zbierających wątpliwości i żalów i nagle rzucają nowe światło na interpretację miłosnej historii. Człowiek czuje się oszukany, widzi wyraźnie, że poświęcał się z miłości do współmałżonka, który tego poświęcenia nie był aż tak warty. W innych przypadkach zachowania, które dla jednego małżonka są pożądane i dobre u drugiego mogą rodzić upokorzenie, ból; być subiektywnie przeżywane jako wymuszenie. Niewłaściwe współżycie pozostawia czasami po sobie smutek, żal, oddalenie, oziębłość seksualną, nerwicę, często wyzwala płacz. Są to najczęściej przeżycia kobiet, krzywdzonych przez mężów, którzy na dodatek nie widzą problemu i nie rozumieją przyczyn reakcji żony. Nie można wtedy od kobiety wymagać, aby godziła się na współżycie, które nie daje jej szczęścia, a jest dla niej oznaką egoizmu mężczyzny. Nie można też łatwo usprawiedliwić błędów mężczyzny, który w wielu przypadkach powinien bardziej troszczyć się o dobro żony. Omawiamy tu jednak sytuację, gdy małżonek, który pozbawia akt seksualny płodności nie stosuje przymusu i przemocy, jest normalnym człowiekiem, który kocha, troszczy się o małżeństwo, dba o zaspokojenie potrzeb seksualnych współmałżonka. Może nawet robi to co uważa za słuszne i dobre dla małżeństwa. Zdarza się, że świadomość prawie ciągłego życia w grzechu i oddalenia od Boga, np. z winy męża nadmiernie aktywnego seksualnie, wzmaga agresję i złość do niego, przyczyniając się do jeszcze większego zaognienia konfliktu. Zdjęcie odpowiedzialności moralnej z żony przyzwalającej na nieuporządkowane współżycie seksualne pozwala jej spokojniej popatrzeć na problem, z którym nie może sobie aktualnie poradzić. W wielu przypadkach okazuje się, że takie uwolnienie od winy moralnej pozwala jej dostrzec wiele dobra w mężu, zobiektywizować bilans smutków i radości wspólnego życia. Umożliwia kochanie niedojrzałego mężczyzny z jego seksualnością, ale także pozwala żonie cieszyć się własną przyjemnością doznawaną w czasie nieuporządkowanego współżycia seksualnego, pragnąć jej i jej poszukiwać. Kobieta odzyskuje siłę, aby spokojnie dążyć do zmiany w poczuciu miłości Boga, realizować swoje pragnienia seksualne i żyć z nadzieją na znalezienie, z Bożą pomocą, dobrego rozwiązania. Warto dostrzec różnicę, że czymś innym jest nie chcieć np. stosunku przerywanego, a czymś innym jest nie chcieć miłości, intymności, przyjemności, współżycia seksualnego. Można nie chcieć zła moralnego w pożyciu seksualnym, ale równocześnie kochać małżonka i pragnąć z nim współżyć seksualnie. Właśnie taka sytuacja jest przedmiotem naszej refleksji moralnej. Nie przypadkowo wspomniany dokument odróżnia współdziałanie w grzechu od przemocy lub przymusu ze strony jednego z małżonków, czemu drugi faktycznie nie może lub nie ma siły się sprzeciwić. W przypadku przymusu, który doświadcza jeden ze współmałżonków, sytuacja jest jasna moralnie. Brak wolności u ofiary agresji uniemożliwia popełnienie przez nią grzechu, np. pijany mąż przymusza żonę do współżycia. W tym przypadku trudno mówić o miłości, o radości ze współżycia seksualnego. Natomiast współdziałanie ma miejsce wtedy, gdy strona o wrażliwym sumieniu pomimo nieładu moralnego w sferze seksualnej kocha współmałżonka, chce współżycia seksualnego z nim, czerpie z tego współżycia wiele miłości i zadowolenia. Vademecum zwraca także uwagę na fakt, że motywy podjęcia współdziałania, nieuporządkowanego moralnie powinny być proporcjonalnie poważne. Stwierdzenie to oznacza, że nie każda sytuacja pozwala na wyrażenie zgody na współżycie ubezpładniające akt seksualny. Bez tego kryterium każda usilna prośba odbycia nieuporządkowanego moralnie stosunku seksualnego byłaby usprawiedliwiona. Byłoby szkodliwe sporządzenie listy «poważnych motywów», wystarczających dla podjęcia zgody na czyny nieuporządkowane moralnie. Niektórzy by chcieli sięgać po taką instrukcję dotyczącą wszystkich małżeństw bez wyjątku, która byłaby maksymalnie obiektywną wskazówką moralną. Kościół daje drogowskaz: małżonkowie powinni dążyć do tego, aby akt seksualny nie odbywał się kosztem eliminacji płodności, a regulacja dzietności powinna odbywać się poprzez wykorzystanie do współżycia dni niepłodnych w cyklu kobiety. Małżonkowie powinni dążyć do pełnego aktu seksualnego i o takie współżycie się obopólnie starać. Akt małżeński powinien być aktem miłości. Natomiast droga dorastania ku temu wyzwaniu u małżonków jest tak różna jak różni są ludzie. Pojęcie „proporcjonalnie poważne motywy” pozwala uwzględnić złożoność problemów poszczególnych małżeństw W jednym małżeństwie dłuższy brak współżycia seksualnego będzie znoszony cierpliwie, w innym stanie się zarzewiem ciągłych kłótni i żalów, trudnych do wytrzymania. W jednym małżeństwie trzecie dziecko będzie przyjęte z radością, w innym wywoła paraliżujący strach uniemożliwiający podjęcie pełnego aktu małżeńskiego. Utrata pracy może u jednego małżonka wzbudzić mobilizację do walki i nie odbije się na pożyciu seksualnym, u drugiego wywoła silny stres, który będzie odreagowywany przez seksualność. W jednym małżeństwie niechęć żony do współżycia będzie przyjęta ze zrozumieniem ze strony męża, w innym związku paranoidalny mąż będzie podejrzewał żonę o zdradę. Bardzo często małżonkowie spotykając się po długiej rozłące (np. z powodu pracy za granicą) będą dążyć do szybkiego zbliżenia seksualnego, którego nie umieją i nie chcą już dłużej odkładać. Dlatego w Vademecum użyte jest sformułowanie „proporcjonalnie poważne motywy”, czyli motywy, które nie są tak samo poważne dla wszystkich ludzi, ale poważne dla poszczególnych małżonków. Weryfikowanie swoich intencji jest ciągłym zadaniem małżonka chcącego uporządkować sferę seksualną w małżeństwie. Może on uznać, że grzeszny styl życia jest też dla niego wygodny. Dlatego niezbędne jest trzecie kryterium, którego zachowanie wytycza kierunek ludzkich dążeń, oczyszcza intencję wyrażenia zgody na współżycie, uwiarygodnia szczerość stosowania wcześniejszych kryteriów. Trzecie kryterium nakazuje szukania rozwiązań zmierzających do zaprzestania współżycia nieuporządkowanego moralnie. Tylko w dialogu małżonkowie mogą otworzyć się na przedstawiane racje, zrozumieć drugą stronę, wyrazić swoje potrzeby, przekonywać się wzajemnie. Trzecie kryterium zakłada, że do moralnego uzdrowienia współżycia małżeńskiego nie dochodzi się od razu. Potrzeba czasu, cierpliwości, dojrzewania. Różnice w rozwoju duchowym, moralnym i psychoseksualnym małżonków czasami są bardzo duże i niemożliwe do rozwiązania w krótkim okresie czasu. Nie zawsze małżonkowie umieją rozmawiać o swoich intymnych przeżyciach, obrażają się na siebie, nie nabyli języka uzdalniającego ich do szczerej i twórczej rozmowy, nie mówiąc już o woli słuchania siebie. Gdy podjęcie rozmowy wydaje się zbyt trudne trzeba modlić się za współmałżonka i uczyć się go kochać. Bez miłości i wzajemnej troski o udane współżycie seksualne rozmowy na ten temat mogą wyrządzić wiele zła. Przy tym kryterium podana jest ważna dygresja. Czas współżycia seksualnego nie jest dobrym czasem pouczania, manifestowania swojego niezadowolenia, sprzeciwu, oporu. Nie chodzi też o to, aby dla spokoju sumienia zawsze tuż przed zbliżeniem zaznaczać swoje stanowisko i przypominać o swoich racjach. Jeżeli współżycie seksualne przynosi obu stronom radość i przyjemność, daje poczucie więzi ze współmałżonkiem (pomimo nieładu moralnego wprowadzonego przez złe zachowania), to trzeba się tym faktem cieszyć, szukać przyjemności, normalnie angażować się w miłosną relację nie rezygnując ze starań, aby polepszyć życie seksualne. Wybór miejsca i czasu rozmowy zależy od wyczucia sytuacji, gotowości drugiej strony. br. Ksawery Knotz
- Wydaje nam się, że moment ślubu jest taką chwilą, kiedy przestajemy w Kościele mówić o współżyciu. Dużo się mówi o nim przed ślubem, a potem jest cisza - podkreślają Karolina i Maciej Piechowie. Młodzi małżonkowie zwracają uwagę na to, że krąży wiele mitów wokół katolickiego współżycia, o których trzeba zacząć rozmawiać. Dodają, że często myśleli o jakimś rodzaju pieszczot, że są jest złe, ale tak naprawdę nigdzie tego nie sprawdzili. Co zrobić, żeby seks nie był grzechem? Kiedy nim jest i jak wówczas możemy sobie z nim poradzić? Niedawno się pobraliście i macie jakieś pytania dotyczące seksu? A może dopiero przygotowujecie się do małżeństwa i boicie się tego, jak to będzie? Nie wahajcie się, piszcie pytania w komentarzach, a Karolina i Maciek postarają się na nie odpowiedzieć. Karolina i Maciej Piechowie - absolwenci dziennikarstwa i nauk o rodzinie. Na studiach poznali tajemnicę: jak tworzyć szczęśliwą rodzinę i chcą się nią dzielić! Twórcy portalu Szczęśliwa Rodzina i plakatu ze zdrapką dla par #100naszychRANDEK. Tworzymy dla Ciebie Tu możesz nas wesprzeć.
czy onanizm małżeński jest grzechem